niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 3.

No więc, przeniosłam bloga z onetu. Przeniosłam, bo Bóg mi świadkiem (i z resztą nie tylko On), że walczyłam z tym cholerstwem i usiłowałam dodać rozdział, naprawdę, ale ten je*any on*t nie chciał mi go dodać, a walczyłam jak głupia. -.-"
Dedykacja dla wszystkich cierpliwych i wytrwałych, którzy wybaczyli mi ten poślizg i przeniesienie bloga. Kocham Was, moi Mili ;***
Przypominam, że co po polsku to pochyłą czcionką :P



   - Czyja to bluza?  - zapytała mnie mama, kiedy weszłam do kuchni. Spojrzałam na dół i zobaczyłam, że nie oddałam Justinowi bluzy.
   - Kolegi – wzruszyłam ramionami, udając obojętną. – Idę się szykować – pobiegłam na górę, żeby nie zadawała mi więcej pytań. Weszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Wyszłam z pomieszczenia w samym ręczniku i spojrzałam w okno. Zobaczyłam, że u Justina pali się światło, a on sam chodzi po pokoju w samych spodniach, wyraźnie czego szukając. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko i pomachał. Tym razem przyjęłam do wiadomości spokojnie, iż znowu paraduję przed nim w ręczniku. Zamiast panikować, spokojnie mu odmachałam i udałam się do garderoby, gdzie ubrałam się we wcześniej kupione ciuchy, z kuferka wyciągnęłam biżuterię i siedząc przy toaletce zrobiłam makijaż pasujący do stroju. Do kopertówki zgarnęłam chusteczki, klucze, telefon i błyszczyk. Spojrzałam na zegarek – 17:50. Zeszłam na dół, gdzie moja mama biegała po domu w poszukiwaniu buta, a tata próbował zawiązać krawat. Podeszłam do niego i mu pomogłam.
   - Już. Tyle razy Ci mówiłam, żebyś nauczył się wiązać krawaty – uśmiechnęłam się delikatnie w jego stronę, poprawiając kołnierzyk.
   - Dzięki, córciu. Ślicznie wyglądasz – przyjrzał mi się dokładnie.
   - Dziękuję, ale nie zmieniaj tematu – westchnął, słysząc moje słowa.
   - Po co ma, się uczyć, skoro Ty i mama umiecie? Poza tym, większość mam już zawiązaną.
   - Aaaaa! Oliwio, jak ty cudownie wyglądasz! – rozmowę przerwała nam moja rodzicielka, rzucająca mi się na szyję. – Och, tak, spodobasz im się, padną na Twój widok na kolana.
   - Dzięki, mamuś. Kiedy idziemy?
   - Już. Daleko nie mamy, dzięki Bogu. W tych butach daleko bym nie zaszła.
   - Gdzieś dalej to byśmy podjechali samochodem. Ale teraz ruszamy, bo się spóźnimy! – wtrącił tata. Wyszliśmy razem z domu, zamknął drzwi i wystawił w naszą stronę ramiona. Wzięłyśmy go z mamą pod ręce i ruszyliśmy we trójkę do… domu obok.
   - Kochanie… - zaczęła niepewnie mama, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi.
   - Tak? – odpowiedziałam równo z tatą.
   - Oli tylko błagam Cię – zadzwoniła – nie piszcz, nie skacz, nie krzycz, ani nic w tym stylu, bo tam mieszka bardzo znany chłopak, więc nie zrób nam wstydu, bo…
   Nie zdążyła dokończyć, bo drzwi się otworzyły.
   - Cześć. Myślałam, że już nie przyjdziecie – gospodyni domu przywitała się z moimi rodzicami jak ze starymi znajomymi. – Ty musisz być Oliwia. Twój tata nie kłamał, na serio jesteś śliczna. Jestem Pattie – z uśmiechem wyciągnęła w moją stronę rękę, którą chętnie uścisnęłam.
   - Miło mi panią poznać. Dziękuję za komplement. Ma pani piękny Dom.
   - Żadna pani. Po prostu Pattie, aż tak stara nie jestem. I dziękuję. Mój syn pomagał mi go projektować. Swoją drogą, mógłby się pośpieszyć… - powiedziała, prowadząc nas do salonu. – Justin! Idziesz, czy nie? Goście już przyszli! – krzyknęła kobieta.
   - Idę, spokojnie, nie musisz krzyczeć, przecież się nie pali – stanął w progu z lekkim uśmiechem. – Dobry wieczór – przywitał się z moimi rodzicami, na co odpowiedzieli mu tym samym.
   - Justin, to jest… - zaczęła Pattie, ale przerwała widząc, że jej syn, olał ją zupełnie i podszedł do mnie. Pocałował lekko mój policzek i dłoń.
   - Hej, Oli.
   - Cześć, Justin.
   - Eeeee….eee? – wymamrotała moja zdziwiona mama.
   - No co, przywitać się nie można?  - zerknęłam na nią z uśmiechem.
   - No ale… przecież wy się nie znacie…
   -  Jak widać jednak znamy. W sumie mieszkając po sąsiedzku, trudno, żebyśmy na siebie nie wpadli – zaśmiał się Just.
   - A już wpadliśmy – dokończyłam z uśmiechem, przez co Pattie zakrztusiła się sokiem. Dopiero uświadomiłam sobie, jak to musiało zabrzmieć. – No na siebie. 3 razy. W sensie, że przypadkowo się spotkaliśmy. Jezu, ludzie o czym wy myślicie – wymamrotałam cała czerwona, a mój towarzysz się zaśmiał. Nasi rodzice ledwo zauważalnie odetchnęli z ulgą.
   - Chodźcie, nie ma co tu siedzieć. Czas coś zjeść – zadowolona gospodyni zaprosiła nas do jadalni. Usiedliśmy przy stole, a Pattie poszła do kuchni.
   - Aaaa! – usłyszeliśmy spanikowany krzyk, przez co zerwaliśmy się z miejsc, biegnąc do źródła dźwięku. – Mój kurczak – jęknęła pani Mallette, trzymając w rękach blaszkę ze sczerniałą pieczenią, pogrążona w lekkim dymie spalenizny.
   - Jezu, Pattie, nic ci nie jest? – podeszłam do zrozpaczonej kobiety i objęłam ją lekko ramieniem.
   - Nie, ale spójrz na moją pieczeń! Spaliła się na węgiel! – powiedziała odkładając trzymany przedmiot na blat. Uchyliła okno i oparła się o parapet.
   - Spokojnie, mamo. Pojedziemy zjeść do miasta. Chodź, przecież jeszcze nie koniec świata – powiedział do niej Justin, ciągnąc ją za rękę. Dorośli wsiedli do samochodu moich rodziców, a mój kolega zamknąwszy DOM, pociągnął mnie za rękę do swojego czarnego Range Rovera.
   - Biebs, czekają w moim aucie.
   - Oj tam, niech się wygadają. A ty w tym czasie opowiesz mi o sobie – otworzył mi drzwi pasażera. Zawahałam się przez chwilę, ale wsiadłam. Justin spacerkiem ruszył w stronę drzwi kierowcy, a w tym czasie zawibrował mój telefon. Na wyświetlaczy widniał napis „MAMA”.
   - Co jest?
   - Jedźcie przodem, bo my nie wiemy jak jechać.
   - Spoko – rozłączyłam się.
   - Co jest? Kto dzwonił? – zapytał mój towarzysz, odpalając silnik.
   - Moja mama – uśmiechnęłam się.
   - I co chciała?
   - Żebyśmy jechali przodem, bo oni nie znają trasy, gdziekolwiek jedziemy – zaśmiałam się, a chłopak uśmiechnął się lekko.
   - To co? Kontynuujemy wywiad – wyszczerzył zęby w ślicznym uśmiechu.
   - Pytaj, Komisarzu.
   - Grasz na jakimś instrumencie?
   - Ughh, tylko kilka osób o tym wie, nie rozpowiadam tego. Tajemnica.
   - Jasne.
   - Jak byłam mała, mama wysłała mnie na lekcje gry na skrzypcach. Tata uczył mnie gry na fortepianie. Sama dla siebie ogarnęłam perkusję i niedawno kupiłam sobie gitarę, teraz kombinuję jak się za nią zabrać.
   - Łał. Coraz bliżej ci do ideału.
   - Wątpię. Ale dziękuję za komplement.
   - Na gitarze sam mogę cię nauczyć grać.
   - Nie musisz.
   - Ale chcę.
   - Super! Dzięki – ucałowałam go lekko w policzek.
   - Ale mam kilka warunków – uśmiechnął się chytrze.
   - Aż się boję zapytać jakich.
   - Po pierwsze zatańczysz. Po drugie zaśpiewać.
   - Punkt pierwszy: wygłupić się publicznie. OK.
   - Nie wygłupisz.
   - Wydaje ci się – wywróciłam oczami.
   - Nie wydaje. Mam przeczucie, że jesteś naprawdę dobra.
   - Intuicja? – zaśmiałam się.
   - Tak, można to tak nazwać – zawtórował mi.
   - Więc za naukę gry na gitarze mam zatańczyć i zaśpiewać.
   - I jeszcze jedno.
   - To już trzeci warunek, nie za dużo?
   - Nieee, gitara ma sześć strun – wyszczerzył się zadowolony.
   - Wariat. No więc jak?
   - Jutro pójdziesz ze mną na pizzę. Ryan chce nam przedstawić swoją nową dziewczynę. Ekipa cię uwielbia. Poza tym jest cztery na trzy. Jak pójdziesz, to nie będę sam.
   - Spoko.
   - Ale przed tym idziemy na plaże.
   - O tym pamiętam.
   - Więc jesteśmy umówieni – otworzył przede mną drzwi samochodu, trzymając za dłoń (oczywiście lekko ją musnął ustami) i pomógł wysiąść z auta. Przede mną była wielka restauracja o jakże wymownej nazwie „Bon appétit!”. Tuż za nami wysiedli nasi rodzice. Justin, zamknąwszy samochód, wstawił w moją stronę ramię, które z ochotą uchwyciłam, zdziwiona swoim entuzjazmem. Mój tata otworzył przed nami drzwi restauracji i kolejno weszliśmy do środka.
   - Stolik dla pięciu osób, poproszę – chłopak zamawiał stolik ani na chwilę mnie nie puszczając. . Na oko 20-letni kierownik sami zmierzył nas wszystkich po kolei wzrokiem. Na deser zostawił sobie mnie i Biebera. Kiedy zobaczył Justina, lekko się zdziwił, a na mój widok lekko uśmiechnął. Mina mu zrzedła, gdy zobaczył, że moje dłonie wciąż oplatają ramię piosenkarza. Zaczerwieniłam się, uświadamiając sobie, że musimy wyglądać jak para. Mocniej ścisnęłam łokieć towarzysza, na co delikatnie uśmiechnął się w moją stronę.
   - Proszę za mną, panie Bieber – powiedział lekko skwaszony pracownik.
   - Podobasz mu się – wyszeptał mi Biebs na ucho, kiedy szliśmy na drugi koniec sali. Posłałam mu znaczące spojrzenie pod tytułem „chyba cię coś swędzi”, na co zachichotał.
   - Nasz stolik znajdował się koło parkietu, co przyjęłam z niemałym zadowoleniem. . Justin, jak gentelmanowi przystało, odsunął dla mnie krzesło i przysunął mnie z nim do stolika. Po chwili zrobił to samo ze swoją mamą i sam usiadł pomiędzy nami. Po mojej lewej natomiast usiadł mój tata.
   - Kelner za chwilę przyjdzie. Życzę miłego wieczoru – kierownik ukłonił się lekko w naszą stronę i pośpiesznie oddalił.
   - Więc… jak się poznaliście? – zapytała Pattie. My spojrzeliśmy na siebie i zrobiliśmy mini-chórek.
   - W galerii – stwierdził Justin.
   - W skateparku – powiedziałam w ty samy momencie.
   - To może ustalicie jedną wersję.
   - W skateparku poznaliśmy się oficjalnie, ale tak naprawdę wpadliśmy na siebie już wcześniej – zaczął chłopak.
   - Bo w galerii. Konkretniej w sklepie sportowym. Ale wtedy przedstawił się jako Drew – dokończyłam.
   - Czemu Drew? – spytał mój tata po polsku.
   -Ojcze – powiedziałam z udawaną powagą – twoja ignorancja w stosunku do współczesnego świata muzyki i wokalistów kiedyś zetnie mnie z nóg. To jego drugie imię.
   - Skąd miałem wiedzieć? – odparł oburzony po angielsku.
   - Nawet ja to wiedziałam – wtrąciła mama.
   - Zdrajca – mruknął w jej stronę.
   - O cokolwiek chodzi, jestem po pana stronie – Justin uśmiechnął się do mojego taty. – Kobiety zawsze są przeciwko nam.
   - To nie prawda! – zaczęłyśmy zaprzeczać, na co oni spojrzeli na siebie znacząco.
   - Dobry wieczór państwu, mam na imię Thomas i będę dzisiaj waszym kelnerem. Co mogę państwu podać?
   - Spaghetti! – rzuciłam jednocześnie z Bieberem. Spojrzawszy na siebie, zachichotaliśmy. Nasi rodzice również złożyli zamówienie i pogrążyliśmy się w rozmowie. W końcu temat zszedł na wspólne spędzanie czasu.
   - To jak spędzacie czas? – spytała Pattie.
   -Osobno i wszyscy razem. Mama na przykład uczyła mnie gotować, tata tańca towarzyskiego, a wszyscy razem zwykle gdzieś jechaliśmy – opowiadałam z uśmiechem.
   - Tańca towarzyskiego? – zdziwiła się.
   - Tak. Za młodu byłem tancerzem i trochę wiedzy przekazałem córce. Właściwie nauczyłem ją wszystkiego, co sam potrafię. No, potrafiłem. Pokochała taniec prawie tak jak ja – opowiadał z dumą mój tata. – No ale… teraz wielu rzeczy po prostu nie zrobię. Nie ta kondycja co kiedyś. Mniej czasu przez pracę, co oznacza tragedię dla pasji – zaśmiał się mój ojciec.
   - Bez przesady, nasze tango z wesela ciotki Róży nie było aż takie złe – zachichotałam.
   - Oprócz tego momentu, którym miałem zrobić wyskok – skrzywił się. – Do tej pory strzyka mi w kolanie.
   - Haha, to już inna historia!
   - Tango? Znasz tango? – oczy Justina błyszczały niczym dwie gwiazdy. Tylko że czekoladowe.
   - No tak.
   - Przepraszam na sekundkę – wstał pośpiesznie i odszedł.
   - Aż się boję zapytać, co on wymyślił – stwierdziłam.
   - Aż się boję dowiedzieć, czy on chce zrobić to, co ja myślę – zawtórowała mi Pattie. – Mój syn miewa naprawdę dziwne pomysły.
   - Madame – usłyszałam za sobą głos Justina. – Czy miałabyś ochotę na małe tango? – zapytał wyciągając do mnie dłoń, którą chwyciłam wstając z miejsca.
   - Synu, nie wiesz co robisz – powiedział do Biebera mój ojciec. – Na parkiecie to diablica.
   - Każdego diabła można poskromić – odparł niezrażony.
   - Spokojnie, tatku, będę delikatna, oszczędzę go – puściłam tacie oczko.
   - A teraz przepraszamy – ukłonił się lekko i zaciągnął mnie na parkiet. – Oglądałaś „Zapach kobiety”? – zapytał idąc na sam środek.
   - Całego filmu nie. Ale uczyłam się z tatą tego tanga. A co, chcesz je powtórzyć? – uśmiechnęłam się delikatnie, usiłując przypomnieć sobie układ. Usłyszałam pierwsze takty utworu z tego filmu.
   - Nie. Chcę je pobić – odrzekł łapiąc ramę. Wtedy się zaczęło. Lawirowaliśmy po całym parkiecie. Obrót, skok, wychylenie, powrót, podrzut, obrót. Nasze twarze dzieliły centymetry. Położyłam mu nogę na biodrze, a on odchylił mnie do tyłu. Palcami przejechał delikatnie od mojej szyi aż do uda. Złapał mnie pod kolanem i gwałtownie zaczął się cofać, przez co zaśmiałam się lekko. Nasze ruchy były dość gwałtowne, ale opanowane. Justin świetnie prowadził. Jego oczy mnie hipnotyzowały i zachęcały do wspólnej zabawy. Kusiły, jak zakazany owoc.  Nasze twarze co chwilę były bardzo blisko i dzieliły je zaledwie centymetry. Musiałam ze sobą walczyć, żeby się na niego nie rzucić. Swój taniec zakończyliśmy w bardzo popularnej pozycji: Chłopak obejmował mnie w pasie i pochylał się nade mną jak do pocałunku. Chwilę trwaliśmy w tej pozycji i już zaczynałam myśleć, że jego wargi wreszcie dotkną moich, ale z transu wybudziły nas oklaski. Biebs oprzytomniał, postawił mnie na równe nogi i lekko się ukłoniliśmy. Musnął ustami moją dłoń i z uśmiechem podziękował za taniec. A ja cały czas biłam się z myślami. Nie mogłam pojąć jak to możliwe, że tak na mnie działa. Bo nigdy tak nie miałam. „Nie.. nie mogę się w nim zakochać. Przecież znam Go dwa dni! Czemu tak świruję?! Poza tym to gwiazda! Inny świat! Musimy zostać tylko przyjaciółmi, nie nadaję się, żeby mówił do mnie <<moja…>>”
   - Dziewczyno! – Juju machał mi ręką przed nosem. – Żyjesz? Ziemia to Oliwki!
   - Co? Aaa. Sorki, zamyśliłam się – zarumieniłam się lekko. – To ja dziękuję za ten taniec. W tych czasach ciężko znaleźć kogoś w naszym wieku, kto umiałby tańczyć tango – uśmiechnęłam się siadając przy stoliku. Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo akurat przyszedł kelner z naszym zamówieniem.
   - Wasz taniec był świetny. To wyglądało, jakbyście już wcześniej to ćwiczyli – zachwyciła się moja mama.
   - Spontan – zaśmiałam się. – Justin dobrze prowadzi, więc nie było problemu. Ale trapi mnie, skąd znasz tango? – pytanie skierowałam do chłopaka siedzącego obok.
   - Kiedyś wydawali przyjęcie, na którym każdy z gości honorowych miał zatańczyć. Powiedzieli mi, że z hip-hopem mogę iść na dyskotekę, a na ten niby-bal mam się nauczyć czegoś „konkretnego”. Stwierdziłem, że  tango będzie odpowiednie. Przed samym przyjęciem miałem kilka lekcji tak, żeby załapać podstawy, potem douczyłem się więcej. I teraz coś tam umiem.
   - Nie coś tam, tylko naprawdę umiesz. I to całkiem dobrze – uśmiechnęłam się.
   - Państwo Bieber! Panie Bieber, jak żiwo pan dziś wigląda. Pani Bieber, cóż za olśniewająca suknia! – kolację przerwał nam facet z francuskim akcentem, czyżby właściciel? Stanął za mną i Biesem i nawijał nie dopuszczając nas do słowa. – Co za cudowni taniec! Oui, oui, to był bardzo boux danse*.  Ta namintność, milość… Oui, oui, widać jak si kochaci. Jak długo są państwo małżeństwo? Pewni od niedawna, w końcu są państwo bardzo mlodzi. Oui, oui. Pewni często mówi pan do swojej przepięknej młodej małżonki „je t’aime**”. Oui, oui, z pewności. No ali ni przeszkadzam już państwu i państwa szanowni teściom. Żiczę smacznigo, jeszczi raz dziękuję za uświninie wiczoru w „Bon Appetite!” i zaprasziam do nas częścij – rzucił na odchodne, kłaniając się z klasą i odszedł szybkim krokiem.
   -  Czy on właśnie mnie nazwał panią… - zaczęłam z miną „WTF?”.
   - … Panią Bieber…? – dokończył Juju z podobną miną do mnie. – No… chyba tak…
   Spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.
   - To było… - zaczął.
   - Wiem – przerwałam mu chichocząc.
   - Teściom? Czy ja wyglądam jak zrzędząca teściowa? Może jeszcze mam stado wnuków? – wybuchła Pattie, przez co wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
   -Nie widziałaś tego tańca? Nie dziw się, wyglądali jak stare małżeństwo! Osobiście nie jestem aż tak zdziwiony, że się pomylił – stwierdził mój tata. – Ale wnuków jeszcze nie chcę – poklepał mnie po ramieniu, na co zrobiłam mega facepalma.
   - Tato, myślisz, że nie mam co robić, tylko robić dzieci chłopakowi, którego znam dwa dni? – spojrzałam z politowaniem na własnego ojca.
   - No i prawidłowo.
   - Ale jak by pan chciał małego Bieberka, to za dwa, góra trzy lata.. – Biebs poruszył śmiesznie brwiami, kładąc rękę na oparciu mojego krzesła.
   - Żadnych małych Bieberków! – mój ojciec podniósł lekko głos, przez co ludzie wokół spojrzeli na niego zdziwieni. – Ręce przy sobie – warknął już nieco ciszej.
   - Tato – syknęłam. – To tylko żart – powiedziałam oburzona jego zachowaniem. – Co to miało być? – spytałam z wyrzutem.
   - Przepraszam – szepnął spuszczając wzrok jak skruszony nastolatek.
   - Nie przepraszaj mnie, tylko Justina. O co ci chodzi? Znowu zaczynasz odwalać? Z Pawłem, Jędrkiem, Radkiem i Krzyśkiem było to samo, naskakiwałeś na nich o byle co.
   - Bo mi zabierali córeczkę. I on też to zrobi. W końcu to chłopak.
   - Chłopak też potrafi być przyjacielem. Tak jak ci z Polski, jeszcze się tego nie nauczyłeś? Ale oni są na innym kontynencie, a tutaj też chcę mieć przyjaciół. Na dziewczynach świat się nie kończy, a nie znajdę sobie znajomych, jak będziesz ich tak odstraszać! Niedługo zaproszę kilku znajomych i mam nadzieję, że będziesz grzeczny. Dziewczyny i chłopaki, więc ostrzegam.
   - Dobrze, córciu. Postaram się być miłym.
   - Mam nadzieję, tatku. Przecież nic mi nie będzie. Mam 16 lat, nie 6. Sam mnie nauczyłeś, jak o siebie zadbać. Jestem twoją ukochaną córeczką i będę nią zawsze, znajomi tego nie zmienią – uścisnęłam lekko jego dłoń, co odwzajemnił.
   - Wiem, wiem, naprawdę przepraszam.
   - Ok. Ale przeproś Justina, dobrze?
   - Chyba go trochę przestraszyłem – zachichotał.
   - Trochę? Zjechałeś go za głupi kawał! Oberwało mu się, a nawet nie wie do końca za co! Pamiętaj, że Kanadyjczycy mają inne poczucie humoru niż Polacy.
   - Dobra, przesadziłem.
   - Przeprosisz?
   - Tak.
   - No i git – uśmiechnęłam się, wracając do angielskiego. Wtedy zauważyłam, że moja mama ajęła Bieberów rozmową.
   - Wszystko ok? – zapytał cicho Juju.
   - Przepraszam za mojego tatę…
   - Daj spokój, to był naprawdę idiotyczny tekst – uśmiechnął się lekko.
   - Na małe Bieberki zamówienia składaj u swojej dziewczyny.
   - Co?
   - No to. Trochę czytam. Słyszałam jaką cudowną parę tworzysz z Seleną Gomez.
   - Mówisz, jakbyś jej nie lubiła.
   - Może nie znam jej osobiście, ale… po tym co widzę na zdjęciach, czy jak słyszę jej wypowiedzi w wywiadach… z resztą nieważne. Nie będę obrażać twojej dziewczyny.
   - Ważne, jestem ciekawy twojej opinii.
   - Bez obrazy, ale… to wygląda, jakby robiła wszystko na pokaz. Równie dobrze ja mogłabym się na tobie uwiesić, uśmiechając się idiotycznie, jak tylko zobaczyłabym dziennikarzy – skrzywiłam się lekko. – Jakby… nie wiem jak to ująć… pozowała? Jakby chciała sobie zrobić na tobie reklamę. Może się mylę, może serio cię kocha, ale po prostu… no… wiesz. Nie trawię tego. Ale nie ma sensu, żebym oceniała, skoro nie znam jej osobiście – pokręciłam delikatnie głową, subtelnie się uśmiechając. Chłopak nie zdążył mi odpowiedzieć, bo moja mama wtrąciła swoje trzy grosze.
   - Dzieciaki, jedziemy.
   Bez słowa wstaliśmy, zapłaciliśmy i poszliśmy do wyjścia. Po drodze tata przeprosił Justina za nerwy, na co ten z uśmiechem powiedział, że nie ma sprawy. Chłopak otworzył przed nami drzwi i wyszliśmy. Tak jak wcześniej, trzymałam Biebera pod rękę.
   - Wybacz, że się tak uwiesiłam, ale inaczej stracę zęby przez te buty.
   - Spoko… - powiedział zamyślony i lekko zdziwiony – ale przecież jak tańczyłaś…
   - … o byłam w innym świecie – dokończyłam za niego z uśmiechem. – Muzyka jest dla mnie całkowitą odskocznią od rzeczywistości, wtedy nie czuję, co się wokół mnie dzieje.
   - Więc wyobraź sobie, że tańczysz w tym momencie, a dojście do samochodu to część układu – szepnął mi na ucho. Widząc w jego oczach zapał, westchnęłam cicho i… po prostu szłam. Bez przeszkód czy potknięć. Miał rację, wizualizacja mi pomogła. Puściłam jego ramię i zaczęłam iść w pełni samodzielnie, ale przyciągnął mnie do siebie, kładąc mi ponownie moją dłoń na swoje ramię.
   - Miałaś poczuć się pewniej, a nie mi uciekać – uśmiechnął się lekko, na co odpowiedziałam mu tym samym. W ciszy podeszliśmy do auta, Justin otworzył mi drzwi, pomógł wsiąść i sam zasiadł za kierownicą.
   - To jest na pokaz – powiedział patrząc przed siebie po chwili ciszy, gdy jechaliśmy już w stronę naszych domów.
   - Hm? – nie za bardzo wiedziałam, o czym mówi.
   - Miałaś rację, to na pokaz.  Nie kocham Seleny, a ona nie kocha mnie. Udajemy, że jesteśmy razem dla prasy. Dla rozgłosu. Ona wydaje płytę, ja też i szykuję książkę. To dobry układ.
   - Więc… nie jesteś z Seleną? – spytałam niepewnie, nie do końca wiedząc, czy do tego zmierza.
   - Nie.
   - I jesteś wolny?
   - Tak.
   - Moje przyjaciółki się ucieszą – uśmiechnęłam się delikatnie, w duchu skacząc z radości, za co sama siebie skarciłam.
   - Nie mogą o tym wiedzieć. To tajemnica. Obiecaj, że nikomu nie powiesz, obiecaj – jego oczy wwiercały się w moje.
   - Obiecuję – powiedziałam bezwiednie, ubezwłasnowolniona siłą jego tęczówek. Kiedy Usłyszał, co chciał, spojrzał powrotem na ulicę, a ja odetchnęłam, znowu „wolna”.
   - Niedługo to kończę. Oficjalnie „zerwiemy”. Mam już tego dość. Teraz Scooter kombinuje jak to zrobić w wielkim stylu.
   - Acha. A… ja Ci nie zaszkodzę?
   - Co masz na myśli? – uniósł w zdziwieniu brwi.
   - Na pewno prędzej czy później wyłapią, że wielki Justin Bieber kręci się gdzieś z zupełnie obcą dziewczyną.
   - Szczerze? Wali mnie to – przerwał mi. – Jesteś pierwszą osobą, jaka mnie o to zapytała, innych nie obchodzi czy wpłyną jakkolwiek na moją karierę. A dla mnie teraz jest najważniejsze, że poznałem ciebie – uśmiechnął się ciepło, od czego zakręciło mi się w głowie.
   - Nie znasz mnie – wyszeptałam.
   - Pracuję nad tym. I jak na razie jesteś naprawdę świetną osobą i nie zapowiada się, by miało być inaczej.
   - Dzięki – uśmiechnęłam się lekko. Wysiedliśmy z auta i oparci o nie czekaliśmy na naszych rodziców. Tym razem rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym.
   - Justin, Tomek i Nina zaprosili nas na coś do picia. Idziemy? – powiedziała na wstępie Pattie, gdy tylko wysiadła.







*beaux danse - fr. piękny taniec
** je t'aime - fr. kocham Cię

Rozdział 2.



   Rano obudziła mnie mama.
   - Kochanie, wstawaj, My z tatą idziemy do pracy. Na stole masz ciepłe śniadanie i herbatę. Zostawiam ci też pieniądze, to pójdziesz sobie kupić sukienkę na wieczór.Do centrum dojdziesz idąc w prawo, drugie skrzyżowanie w lewo i cały czas prosto. To gdzieś 15 minut drogi.
   - Mhmm... o któej wracacie z pracy?
   - O 16.
   - To która jest?
   - Siódma.
   - O matko, dopiero?
   - No tak.
   - Zbrodnia, żebys mnie o tak wczesnej porze budziła - wyszłam z garderoby, mając ubrania w ręku.
   - Ty byś najchętniej przespała połowę życia. No nic, córcia, idę, bo się spóźnimy. Pa!
   - Na razie!
   Kiedy wyszła ja poszłam do łazienki.Wykonałam poranną toaletę i ubrałam się w białą bokserkę i fioletowe rurki. Do tego wzięłam biało-fioletowe supry. Zrobiłam delikatny makijaż, do kieszeni schowałam truskawkowy błyszczyk i telefon. Zeszłam do kuchni, gdzie znalazłam tosty. Zabrałam je do salonu i włączyłam telewizor. Jedząc śniadanie słuchałąm muzyki na VIVIE. Nagle zobaczyłam dwóch chłopaków grających na konsoli. Na dole ekranu zobaczyłam napis "Justin Bieber - One Time" i zakojarzyłam skąd znam głos sąsiada. Po chwili usłyszałam głos chłopaka, który, oczywiście, był inny, ze względu na wiek, ale jednak poznałam go, bo dobrze go znałam. Teraz dotarło do mnie, dlaczego wczoraj nie chciał się pokazać.
   - Ja pierdzielę - moja ręka uderzyła w czoło w wyrazie mega facepalma. - Popisałąś się, spostrzegawczością, Oli, nie ma co.. - dalej gadałam do siebie, jedząc tosty. Kiedy skończyłam, wzięłam ze swojego pokoju torebkę, z kuchni pieniądze, które schowałam do portfela i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Swoje kroki skierowałam tam, gdzie prowadziły mnie słowa rodzicielki, choć po drodze musiałam zapytać jak iść dalej, ale trasę podpowiedziałą mi przemiła kobieta. Weszłam do środka i zamarłam z wrażenia. Warszawskie centra handlowe to przy tym kolosie spożywczaki, co mnie zaskoczyło, w końcu nie przeprowadziłam się do wielkiego miasta. Kiedy otrząsnęłam się z szoku, ruszyłam do najbliższego butiku z sukienkami na wystawie. Niektóre były serio fajne, ale taką, która naprawdę mi się spodobała, znalazłam dopiero w którym sklepie z kolei. Cudo było czerwone z czarnym paskiem biustem, w stylu lat 50-tych. Do tego kupiłam czarne szpilki. Zakupami ruszyłam w stronę wyjścia, ale po drodze zauważyłam sklep ze sprzętem sportowym. Postanowiłąm kupić sobie nową deskę, bo stara była juz niszczona. Kiedy weszłam, od razu zobaczyłam cel swojej wizyty. Przy nich kręcił się również... mój sąsiad. Poznałam go po fryzurze. Szłam powoli w jego stronę, niby z ciekawością rozglądając się dookoła, jednak cały czas obserwowałam go kątem oka. Kiedy mnie zobaczył, narzucił na głowę kaptur i odwrócił, Ja, jak gdyby nigdy nic, stanęłamobok niego i zaczęłam oglądać deski.
   - Ta do ciebie pasuje - podał mi deskę z biało-fioletowym wzorem. Była świetna.
   - Rzeczywiście genialna, dzięki. Jestem Oliwia - uśmiechnęłam się lekko i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
   - Drew - przedstawił się drugim imieniemi podał mi swoją rękę, cały czas chowając twarz. - To... chcesz się nauczyć jeździć, tak? - zagadał.
   - Nauczyć? Jeżdżę juz od kilku lat - zaśmiałam się. - A ty?
   - Ja też. A jakie sporty lubisz oprócz skateboardingu?
   Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, dopóki nie spojrzałam na zegarek.
   - O matko, już jedenasta, szybko zleciało - powiedziałam, patrząc na zegarek.
   - Serio? Cholera, juz pół godziny temu miałem być w skateparku! - obudził się chłopak.
   - To leć. Tylko powiedz mi, jak tam dojdę, w końcu muszę wypróbować nową deskę - uśmiechnęłam się. - Muszę się tylko przebrać i zostawić zakupy.
  - A gdzie mieszkasz? - zapytał, kierując się razem ze mną do wyjścia. Podałam mu adres, na co on odpowiedział mi jak tam dotrę. Już miał odchodzić, kiedy złapałam go za rękaw bluzy, powstrzymując przed odejściem.
   - Kiedy się zobaczymy? - zadałam pytanie, udając głupią. Dobrze znałam na nie odpowiedź.
   - Niedługo. Przecież wiem, gdzie mieszkasz – dostrzegłam delikatny uśmiech spod kaptura.
   - Więc do zobaczenia… Drew – poszłam w stronę domu.
   - Na razie – usłyszałam, jak mi odpowiada i po chwili biegnie w inną stronę.
   - Jezu, Bimber, jesteś idiotą, jak myślisz, że cię nie poznałam – powiedziałam do siebie cicho i przyspieszyłam kroku kierując się do domu. Kiedy dotarłam, zostawiłam na łóżku zakupy i poszłam się przebrać. Wybrałam czarne leginsy, fioletową bokserkę i supry pod kolor.  Do kieszeni schowałam potrzebne drobiazgi, zabrałam nową deskę i zamknąwszy do pojechałam do skateparku. Dzięki ‘Drew” wiedziałam jak tam trafić, a że droga była prosta i zresztą było blisko, to i trafiłam bez najmniejszego problemu. Już miałam skręcać w stronę najbliższej rampy, kiedy ktoś nagle na mnie wpadł.
   - Przepraszam, nie zauważyłem cię. Nic ci się nie stało? – chłopak wyciągnął do mnie rękę, żeby pomóc mi wstać.
   - Jest ok. – otrzepałam swoje ciuchy.
   - Przepraszam, ale… nie widziałem cię tu wcześniej…
   - Bo przeprowadziłam się tu wczoraj – wypowiedziawszy te słowa, przyjrzałam się mojemu rozmówcy. –Zaraz, zaraz. Czy ty przypadkiem nie jesteś Christian Beatles? – zapytałam lekko zdziwiona.
   - Taaaaak… - powiedział zdziwiony, przyglądając mi się podejrzliwie. – Skąd wiesz?
   - Żartujesz? Masz genialne filmiki na YT, w dodatku każdy cię zna, bo przyjaźnisz się z Bieberem – z uśmiechem wywróciłam oczami. – Ale co ja gadam… Oliwia Jabłkiewicz – wyciągnęłam rękę w jego stronę z mega bananem na twarzy.
   - Miło mi cię poznać, Oliwio. Skąd jesteś? Twój śliczny akcent i nazwisko sugerują, że jednak nie jesteś z tej części świata.
   - jestem z Polski. Taki mały kraj w Europie
   - Wiem, dużo o nim słyszałem. Więc jesteś moją fanką? – objął mnie lekko, ale zabrałam jego rękę, w zamian łapiąc go pod ramię.
   - Nie wiem, czy można tak mnie nazwać. Po prostu lubię twoje filmiki i dziwię się, skąd masz na nie pomysły. I mi by się nie chciało. Jak ty to robisz?
   - Po prostu pomysły same wpadają mi do głowy. No, ale dosyć o mnie. Chodź, przedstawię ci moich przyjaciół, a y po drodze opowiesz mi o sobie. Z jakiego miasta pochodzisz?
   - Ze stolicy, znaczy się z Warszawy.
   - A ile masz lat?
   Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy krzyk.
   - Chris, gdzieś ty był, do cholery?! Już mieliśmy cię szukać, ciołku!  - krzyczał na niego dziewczyna o długich prostych włosach w kolorze brązowym.
   - Wpadłem na Oliwię. Swoją drogą, poznajcie się. Oliwia, moja siostra Caitlin. Caitlin – Oliwia, niedawno się do nas przeprowadziła.
   - Miło mi cię poznać.
   - I wzajemnie – z uśmiechami uścisnęłyśmy sobie dłonie. – Ale ty i tak masz problem jak cię reszta dorwie. Zniknąłeś na tyle, że zaczęliśmy cię szukać! – posłała bratu wrogie spojrzenie.
   - A to reszty ekipy, Ryan, Chaz, Jess.
   - Siema – przywitali się chóralnie.
   - Hej.
   Zaczęliśmy rozmawiać. Po chwili usłyszałam za sobą znajomy głos.
   - Nie mogłem go znaleźć. Objechałem połowę skateparku, a jego ciągle… Beatles, matole, zabiję cię! Gdzie ty się szlajasz?!
   - Kogo moje oczy widzą – odwróciłam się z impetem. – Drew, tudzież podglądacz, tudzież Justin Bimber we własnej osobie.
   - Hej, Oliwia. Jak poznałaś, że to ja?
   - Na początku nie skojarzyłam. Dopiero potem skapnęłam się, do kogo ma podobny głos mój sąsiad, lubiący podglądać innych ludzi w ręcznikach.
   - Tylko ciebie – odparł, zanim ugryzł się w język. Uniosłam brwi, a on uderzył się otwartą dłonią w czoło, kiedy uświadomił sobie swój błąd. – Znaczy się… tylko ciebie widziałem. Bo ja normalnie nie oglądam ludzi w ręcznikach. Ciebie też widziałem przez przypadek, bo… - zaczął się tłumaczyć, ale przerwałam mu wywód podchodząc do niego i poklepując po ramieniu.
   - Ciebie też miło poznać, Justin. Nie męcz się tak, przecież cię nie ugryzę – uśmiechnęłam się, na co odpowiedział mi tym samym.
   - Czy ktoś nam w końcu powie, co tu się dzieje? – reszt wpatrywała się w nas z nieodgadnionymi minami. My spojrzeliśmy na siebie i godnie odpowiedzieliśmy:
   - Długa historia.
   - Nie wnikam – powiedzieli jednocześnie.
   - I prawidłowo.
   - Mogę o coś zapytać? – Chaz spojrzał na mnie z ciekawością.
   - Jasne – uśmiechnęłam się zachęcająco.
   - Czemu… czy… ty…
   - Tak?
   - No… kurde… Czemu się na niego nie rzuciłaś ani nic w tym stylu? Przecież to koleś, na którego widok dziewczyny wariują i w ogóle.
   - Może jestem nienormalna – wzruszyłam ramionami. – No ale… skoro ci na tym zależy… echem- odchrząknęłam, podciągnęłam bokserkę w dół, aby pogłębić dekolt, po czym zawiązałam ją pod biustem, odsłaniając brzuch. Odsunęłam się od nich na parę kroków, przywołałam na twarz sztuczny uśmieszek i spojrzałam na Justina. – O mój Boże, to Justin! – zaczęłam piszczeć, skakać i lamentować przesłodzonym głosikiem, przez co wywołałam u nich wybuch śmiechu. – Juuustiiiiśśś Biebereeeek! AAA! O Boshhh! Nie wierzę! Moje przyjaciółeczki mi nie uwierzą! Ooooch, wyjdź za mnie! – klęknęłam przed chłopakiem, łapiąc go za przednie kieszenie bluzy, by po chwili zerwać się na równe nogi i wskoczyć na niego. Objęłam go nogami w pasie, rękami za szyję i przycisnęłam go mocno do siebie, przez co jego nos wylądował w moim dekolcie i usłyszałam za sobą chóralne „uuuuuuuu!!” – wyjdź, wyjdź, wyjdź! Ale najpierw chodźmy w jakieś postronne miejsce. Na przykład w krzaki – jęczałam, by po chwili poluźnić lekko uścisk, w końcu chłopak musiał oddychać. – zrobię ci taaak doooobrzeeee – wymruczałam mu do ucha na tyle głośno, by mogła usłyszeć to reszta, po czy odchyliłam głowę do tyłu i wyjęczałam – ooooooo! Mam Biebergazm! – zakończyłam pokaz, by usłyszeć i zobaczyć, jak wszyscy zwijają się ze śmiech. Tylko sam zainteresowany lekko się uśmiechał, chichocząc przy tym.
   - Hahaha! Dobre! – krzyknął uhahany Ryan.
   - Patrz, jak ją trzyma – powiedział do niego po cichu Chaz, ale i tak to usłyszałam.
   - Justiiiin – przeciągnęłam słodko.
   - Taaaaaaak? – zapytał z błyskiem w oku.
   - Dlaczego twoje ręce dotykają mojego tyłka? – zapytałam tym samym tonem?
   - Bo cię trzymają, żebyś nie spadła.
   - Możesz już puścić.
   - To ty mnie trzymasz, widzisz? – uniósł ręce, patrząc na mnie zwycięsko.
   - Ach, no ok. – puściłam go zeskakując na ziemię. Odwróciłam się do reszty, która patrzyła na nas z bananami na twarzach.
   - Biebergazm? Skąd ty to wytrzasnęłaś? W życiu bym na to nie wpadła! – zachichotała Jess.
   - Moje przyjaciółki są Belieberkami, więc do momentu, w którym się przeprowadziłam, takie hasła to była dla mnie codzienność. W zasadzie, chcąc czy nie chcąc, wiem o nim w cholerę i ciut ciut. A wszystko przez Tośkę i Gośkę.
   - Wiesz wszystko?
   - Tyle, ile mówił w wywiadach, można znaleźć na necie czy coś – poczułam się lekko skrępowana, kiedy zaczęli mnie prowadzić do ławki, na której rozsiedli się wygodnie. Przeczuwałam przepytywanie. Oczywiście dla mnie miejsca zabrakło, więc chciałam usiąść na desce, jak to zwykle robię, ale Ryan mi na to nie pozwolił.
   - O nie, nie ma mowy na brak wygody. Ty będziesz miała najlepiej – chłopak podniósł mnie i posadził Bieberowi na kolanach.
   - Najlepiej? Och, co za dobroć. Ale jeśli tak bardzo cudowna jest dla Ciebie perspektywa siedzenia Justinowi na kolanach, to ja Ci mogę odstąpić tego zaszczytu – spojrzałam na niego jak na idiotę, gdy poruszając zabawnie brwiami odpowiedział, że nie ma takiej potrzeby. Bies delikatnie objął mnie w pasie, a ja westchnęłam teatralnie i objęłam go rękami, rozsiadając się wygodniej. Szopki chcieli i ją mieli.
   - No to gadaj.
   - Ale co?
   - Co wiesz?
   - Hę? – dalej nie wiedziałam o co im chodzi.
   - O Justinie.
   - Tyle, ile wie każda Belieberka. I przyjaciółka Belieberki, którą jestem ja. Chcecie mnie sprawdzić? 20 mln dziewczyn na świecie wie więcej ode mnie, moja wiedza to przy nich nic. No ale… skoro wam tak zależy to pytajcie – wzruszyłam ramionami.
   - Ulubiony kolor? – zaczęła Caitlin.
   - Fioletowy i niebieski.
   - Jedzenie? – Chaz wkroczył do akcji.
   - Spaghetti.
   - Piosenkarka? – Ryan.
   - Béyonce.
   - Ulubiona marka butów?
   - Litości. Moja babcia wie, że i on i ja kochamy Supry – uniosłam ostentacyjnie nogę i pokręciłam stopą, na której miałam buty tejże firmy.
   - Kiedy się urodził?
   - Dokładnie 1 marca 1994 roku o  godzinie 12:56. Mamy blisko urodziny, ja jestem z 8 marca 1995 – wyszczerzyłam się.
   - Drugie imię?
   - Drew.
   - Imię mamy? – zadawali dalej pytania jakby ustanowili jakąś kolejkę.
   - Pattie. Uprzedzam pytanie Chrisa, nazwisko ma inne, Mallette.
   - A ojciec? – Beadles się nie poddawał.
   - Jeremy. Ma teraz drugą żonę/
   - Jestem jedynakiem? – Justin zadał swoje pierwsze pytanie.
   - Nie. Masz przyrodnie rodzeństwo, Jazmyn i Jazona. Słodkie dzieciaki, widziałam zdjęcia.
   - Kto wprowadził go do showbiznesu?
   - Usher – uśmiechnęłam się lekko. – Hey, hey, hey, Daddy – zanuciłam jedną z ulubionych piosenek.
   - Na bank nie znasz wszystkich instrumentów, na jakich gra- powiedział dumny Chaz, przez co zaczęłam się śmiać.
   - Jesteś pewny? Możemy się założyć, ale ostrzegam, że wiem gdzie było to wymienione. Gitara, fortepian, perkusja, nawet trąbka, choć o ostatnim było tylko jedno wspomnienie.
   - Cholera, nie zagniemy jej – zajęczał Ryan.
   - Pokłony dla Bieberoznawcy numer 1! – zawył Chris i padł na kolana przede mną, kłaniając się. Po chwili reszta do niego dołączyła, a ja razem z Gwiazdorem patrzyłam na nich jak na idiotów.
   - Bez przesady. Bieberoznawcy to synonim słowa Belieberka tudzież Belieber. A jakbym nią była, to właśnie zrywałabym z siebie koszulkę z jego podobizną i go gwałciła. Powtarzam, moje przyjaciółki są trzaśnięte na jego punkcie, cały czas mi o nim nawijały.  W pewnym momencie wie się więcej, niż by się chciało – wywróciłam oczami. – Ale oczywiście piosenki masz fajne – uśmiechnęłam się do chłopaka, któremu cały czas siedziałam na kolanach. – Nawet do paru wymyśliłam układy – wyszczerzyłam się.
   - To zatańcz – puścił mi oczko, a ja spuściłam wzrok. Głupio mi się zrobiło. Przyszło mi do głowy, że zbłaźnię się tańcząc przed zawodowcem, w dodatku do jego piosenek. Mój wzrok przypadkowo padł na zegarek. 16:00.
   - Może kiedy indziej, teraz muszę lecieć. Za dwie godziny mam gdzieś iść z rodzicami. Do jakiejś ich koleżanki. Mam nadzieję, że nie ma syna, bo moja matka znowu zacznie świrować – skrzywiłam się.  – „ Och, Oliwcie, prawda, że jest przystojny? Ubierz tą czerwoną bluzkę. Nie, nie tą, tą z dekoltem.” Albo „Córciu, taki fajny chłopak, umów się z nim”. Ale oni nie mają o wiele lepiej! „Prawda, że mam cudną córcię?” „Czyż ona nie jest piękna?” – naśladowałam własną rodzicielkę, a paczka zachichotała. – No ale nic. Jakoś przetrwam. Ale już muszę spadać. To na razie. Justin, mieszkasz koło mnie, zgadamy się.
   - Zaczekaj, odprowadzę cię – wstał pośpiesznie, co u reszty chłopaków wywołało wielkie „uuu!”.
   - Dojrzałość… - sarknęłam w ich stronę. – To do… jutra?
  - Jasne! – potwierdzili zgodnie.
  - Gdzie i o której?
  - Justin Ci powie, o to się nie martw.
  - No to spoko. Pa – dałam każdemu z nich po buziaku w policzek. Zapędziłam się i JB też dostał całusa, co wywołało kolejną falę wymawiania samogłoski „uuuuu”, a ja zarumieniłam się delikatnie.
  - Kurde – mruknęłam pod nosem po polsku, przez co nikt nie zrozumiał – sorki, zapędziłam się.
  - Narzekać nie będę – uśmiechnął się i zaczął żegnać z przyjaciółmi.
  - Coś się kroi, wiem to. Mam nosa – powiedziała do mnie po cichu Jess, kiedy Justin odpowiadał Chrisowi na jakieś pytanie. Ja w odpowiedzi popukałam się w czoło w kierunku dziewczyny. Potem ruszyliśmy w stronę naszych domów. Po drodze zadawał mi różne pytania, na któŸe dzielnie odpowiadałam.
   - Ulubiony kolor?
   - Fiolet, Czerwień, niebieski, czerń.
   - Hobby?
   - Taniec, śpiew, deskorolka, fotografia, granie na instrumentach, gotowanie. W Polsce regularnie wychodziłam z dobrą kumpelą na plac przy starym mieście i tańczyłyśmy, czasem do tego śpiewałam. Ludzie lubili to oglądać.
   - No i tutaj możesz to kontynuować. Znam parę miejsc, gdzie zebrałoby się trochę gapiów.
   -  A znasz dziewczynę, która tańczy? Stąd, oczywiście, żebyś mi nie podrzucił profesjonalistki – wystawiłam w jego stronę język.
   - Chociażby Jess.
   - To się z nią zgadam.
   - Spoko. A teraz dalej. Ulubione danie?
   - Hmm… moje ukochane polskie pierogi, spaghetti…
   - Pierogi? Co to jest?
   - Bardzo dobre. Nie potrafię tego opisać, ale moja babcia kiedyś uczyła mnie je robić, więc kiedyś ci je ugotuję i dam spróbować.
   - Już nie mogę się doczekać.
   - Haha, przecież nawet nie wiesz jak gotuję! A jeśli to jest niedobre? Albo trujące? – uśmiechnęłam się złośliwie.
   - Wierzę, że nie zrobisz mi krzywdy – zdjął z siebie swoją bluzę widząc, że trzęsę się z zimna. Po chwili wbrew moim sprzeciwom narzucił ją na moje ramiona i objął mnie ramieniem. – Nie marudź, widzę, jak się telepiesz z zimna.
   - Dzięki. Ale będę miała wyrzuty sumienia, jak się przeziębisz – mruknęłam, dyskretnie wdychając zapach jego perfum. Cudowne…. ALE TROCHĘ SIĘ ZAPĘDZASZ OLIWIA!
   - To się mną zajmiesz – zaśmiał się, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie.
   - To się od ciebie zarażę – zaczęłam się z nim przekomarzać.
   - To się będziesz leczyć razem ze mną.
   - Hehe – uśmiechnęłam się, słysząc jego słowa. Do głowy przyszło mi, że to czyste szaleństwo.
   - O czym myślisz? – zapytał po chwili.
   - O tym, że miliony dziewczyn dałyby się poćwiartować, żeby cię zobaczyć chociażby z daleka, usłyszeć twój głos na żywo czy cokolwiek, a ja tak po prostu idę sobie w twojej bluzie, nawijam jak głupia, planując z tobą wspólne przeziębienie. Zastanawiam się, czy przeżyję spotkanie z moimi przyjaciółkami, kiedy dowiedzą się, że cię znam, a wręcz jesteś moim sąsiadem, a jeszcze nie wysłałam im twoich autografów – uśmiechnęłam się – i bokserek – mruknęłam po polsku.
   - Hm?
   - Co?
   - Coś powiedziałaś.
   - Nieee, wydaje ci się – spojrzałam na swoje buty.
   - Na pewno coś powiedziałaś, tylko że po polsku.
   - Nic takiego. Po prostu stwierdziłam, że ładny mamy dzisiaj dzień.
   - Taaa, a ja mam na sobie twój stanik – zironizował rozbawiony.
   - Wygodny, nie? – wyszczerzyłam się i zatrzymałam, bo byliśmy już pod moim domem.
   - Strasznie – zaśmiał się. – No nic, jutro rano po ciebie przyjdę. Będę o 9.
   - Cooo? Tak wcześnie? - zrobiłam zbolałą minę.
   - No a jak – banan na jego twarzy większych rozmiarów nie mógł osiągnąć. – Musimy tak szybko, bo idziemy na plażę. I ostrzegam, jak nie wstaniesz na czas, to cię obudzę i zaniosę w piżamie.
   - Yhhhh, spróbuję wstać. Ale nie obiecuję, że się uda. Idę, bo się nie wyszykuje w końcu. Paa – pocałowałam go w policzek i poszłam do domu, wciąż czując przyjemny dreszcz, który przeszedł mnie, gdy moje usta dotknęły jego policzka. Kiedy tylko drzwi wejściowe się za mną zamknęły, oparłam się o nie plecami i przymknęłam powieki. Te oczy… poczułam jak palą mnie policzki. Nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że znajomość z tą paczką będzie naprawdę ciekawa.




Rozdział 1.





   - Już jestem! – krzyknęłam do rodziców, odkładając deskę skateboardową na jej miejsce przy wejściu.
   - Spoko, joł! – odpowiedział głośno mój tata. Wywróciłam oczami. Czasami przynosił więcej wstydu niż cokolwiek kiedykolwiek, ale to najczęściej w momentach, kiedy popisywał się przed moimi znajomymi i pokazywał jaki to on „wyluzowany” i „młodzieżowy”. Kiedy zachowywał się normalnie lub (o dziwo) wychodziło mu to raperskie „joł”, to normalnie klękajcie narody, bo wtedy przynajmniej było widać, że nie jest psychiczny.
   - Jestem sama, tato… - powiedziałam, mijając kuchnię.
   - Czekaj, córciu, musimy Ci coś powiedzieć. Chodź, usiądź – powiedziała moja mama. Wykonałam ich polecenie.
   - Co jest? – zapytałam, biorąc jabłko do ręki.
   - Kochanie, pamiętasz, jak mówiliśmy, że nie wiemy, gdzie nas przydzielą? – moja mama. Była nieco poddenerwowana. A ja, oczywiście, wiedziałam o co jej chodzi. Moi rodzice pracowali dość dużo, chociaż poza domem byli około 10 godzin, to i tak resztę dnia spędzali przed laptopami, pracując. Jednak tydzień temu dostali propozycję pracy w jakiejś międzynarodowej korporacji. Od tego czasu są w domu, bo starą pracę rzucili. Od razu zapowiedzieli, że prawdopodobnie będziemy musieli się wyprowadzić.
   - No tak. I co? Coś już wiecie?
   - No. Dzwonili… - ojciec westchnął głęboko. – Dobra, powiem prosto z mostu. Otwierają nową filię w Kanadzie, w mieście Stradford, gdzieś niedaleko Toronto i chcą nas tam obsadzić. Wyjeżdżamy za dwa dni.
   Wstrzymali oddech, oczekując mojej reakcji. A ja jedynie ugryzłam jabłko i spojrzałam na nich zdziwiona.
   - Kanada? Lecimy do Ameryki? Łał, myślałam, że będziemy gdzieś w Polsce. Ale spoko, z angielskiego miałam 6, więc chyba dam jakoś radę. A, no i będą mogły do mnie przyjechać dziewczyny na jakiś czas? No wiecie, w końcu to moje jedyne przyjaciółki, wolałabym mieć z nimi kontakt – odparłam i ponownie wgryzłam się w jedzony owoc.
   - Taaak, będą mogły... – odparła moja mama.
   - I już? Bez żadnych fochów nastolatki? Krzyków? Płaczu? Gróźb? Latających talerzy? – spytał bez ogródek tata. Kocham jego bezpośredniość. Mama kombinowałaby i kombinowała, ale wprost by nie zapytała. A tata po prostu powie co mu do głowy przyjdzie i ślina na język przytoczy.
   - Córciu? – wyrwał mnie z zamyślenia.
   - Co? Aa, sorki, zamyśliłam się. Nie ma fochów, lamentu i co tam jeszcze. Ostrzegaliście mnie, że w każdej chwili może tak być. Dlatego z Gośką i Tośką pożegnałam się jeszcze przed ich wyjazdem do jakiejś tam ciotki. Cóż, tak na serio zdziwiła mnie jedynie Kanada, no ale spox – uśmiechnęłam się do nich.
   - No… baliśmy się krzyków, awantur czy coś. No ale jak jest ok, to w porządku. Chcecie może lody? Waniliowe – zachęcała mama.
   - Jasne! – wykrzyknęliśmy z tatą. To były moje ulubione lody. Zaczęliśmy pałaszować ten jakże cudowny przysmak, a kiedy skończyliśmy, obejrzeliśmy jakiś film w TV. Nim się obejrzałam, było już późno, więc wzięłam kąpiel i poszłam spać.

   Kiedy wstałam rano, wzięłam szybki prysznic i ubrałam czarne rurki, czarno-czerwoną bokserkę i czerwono-czarne trampki. Zeszłam na dół, gdzie zjadłam śniadanie i poinformowałam rodziców, że idę pojeździć na desce.
   - Tylko nie wracaj za późno, bo musisz się jeszcze spakować!
   - Wrócę o 17! Albo może wcześniej, chociaż wątpię! – odkrzyknęłam rodzicielce i wyszłam. Zbiegłam szybko ze schodów mojego bloku i pojechałam do skateparku. Tam, jak się spodziewałam, byli już moi kumple. Przywitałam się z nimi i wskoczyłam na rampę. Wywijałam triki śmiejąc się i nabijając z przyjaciółmi. Byłam tam jedyną dziewczyną. To znaczy normalnie były jeszcze Tośka, Gośka i Gabrysia, ale dwie pierwsze pojechały do jakiejś ciotki, a ostatnia wyprowadziła się miesiąc temu.
   Kiedy się zmęczyłam, usiadłam na ławce, popijając colę. Moi przyjaciele rozsiedli się koło mnie i gawędzili wesoło, ale nie podzielałam ich humoru. Przypomniało mi się, że muszę ich pożegnać.
   - Eeej, Oliwia, co jest? – szturchnął mnie przyjacielsko Radek. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Objął mnie lekko, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję i rozpłakałam się na dobre.
   - Obiecajcie, że przyjedziecie, jak będziecie mieć ferie. Albo ja sobie zrobię wolne i do was przyjadę. Bo nie wiem, czy oni coś takiego mają! – zawodziłam. To był moment, kiedy dotknął mnie jedyny minus wyjazdu. Nie wiem, kiedy znów zobaczę przyjaciół.
   - Co ty mówisz? – dopytywali się.
  - Wyprowadzam się – jęknęłam wtulając się jeszcze bardziej w bluzę Radka.
  - Już? Gdzie? – dość spokojnie mnie pytali, wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku.
  - Jutro. Do Kanady! Myślałam, że będę bliżej, ale jednak – zaczynałam się uspakajać.
  - Łał. To będziemy pisać, dzwonić, gadać na skype’ie. No i prześlesz nam filmik, jaki masz pokój – pocieszali mnie. Nawijali, nawijali, aż w końcu przekonali mnie, iż jeszcze się zobaczymy i kontakt cały czas utrzymamy. Skończyło się  na tym, że poszliśmy na colę i jeszcze trochę pojeździliśmy. Po wszystkim odprowadzili mnie do domu i pomogli się spakować. Było przy tym dużo śmiechu. Każdy z nich dał mi coś symbolicznego, żebym o nich pamiętała. Dostałam czapkę Pawła, szczęśliwą bransoletkę Radka, ulubioną koszulkę Jędrka i pasek Krzyśka, który zawsze mi się cholernie podobał. Byli kochani. Ja dałam im swoje ukochane bransoletki, gumowe, kolorowe, z napisami w stylu „friends forever”. Wieczorem, kiedy już poszli, weszłam na skype’a i przegadałam z dziewczynami kilka godzin, informując przy tym gdzie się przeprowadzam i słuchając opowieści, jak to siostrom czas zlatuje. Kiedy była 23, stwierdziłam, że już muszę się kłaść, biorąc po uwagę fakt wyjazdu, dlatego pożegnałam się z przyjaciółkami i poszłam się umyć.

Rano obudziło mnie najgorsze urządzenie na świecie. Budzik piszczał jak mysz uciekająca przed kotem. Wyłączyłam go i zwlekłam się z łóżka. Zgarnęłam przygotowane dzień wcześniej ubrania i poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic, który mnie rozbudził. Włożyłam na siebie fioletowe rurki, koszulkę tego samego koloru z zielonymi nadrukami, trawiaste trampki i taką samą czapkę Pawła. Do wielkiej fioletowe torebki spakowałam telefon, iPoda, portfel, ciepłą bluzę, picie na drogę, błyszczyk, gumy do żucia, a na dole dołożyłam jeszcze zrobione przez mamę kanapki. Zjadłam szybko śniadanie. Kiedy spojrzałam na zegarek, zobaczyłam, że mam jeszcze godzinę do wyjazdu. Poszłam przed TV i włączyłam VIVĘ. Chciałam, aby zleciał mi czas oczekiwania na przyjście chłopaków, którzy obiecali się pożegnać. Akurat leciała piosenka Justina Biebera – Somebody To Love. Niesiona nudą i uwielbieniem do muzyki, zaczęłam tańczyć wymyślony przeze mnie do tej piosenki układ. Nie byłam wielką fanką tego chłopaka. Podobało mi się kilka jego piosenek, znałam parę układów. Najwięcej wiedziałam jednak o tym chłopaku przez moje przyjaciółki – one zadbały, żebym znała każdy szczegół jego biografii. No ale czego można się spodziewać po Belieberkach? Pod koniec piosenki stanęłam na rękach i spojrzałam na wejście do salonu, gdzie zobaczyłam zdziwionych przyjaciół. Szybko stanęłam normalnie na nogach.
    - Hej, chłopaki. Co wy zdziwieni, jakbyście zobaczyli morsa w bikini? Przecież wiedzieliście, że umiem stać na rękach, salta itp., o tańcu zresztą też wiedzieliście...
    - Ale nie wiedzieliśmy, że AŻ TAK – przerwał mi lekko uśmiechnięty Radek.
    - Czasami mi się zdarza, pomimo że to kocham, to dawno tego nie robiłam. Jak byłam mała, tata uczył mnie tańczyć. Tańce towarzyskie, grupowe czy solowe... wszystko znam. Co prawda do mistrzostwa mi daleko, ale coś tam umiem – uśmiechnęłam się lekko. - zresztą, nie czas na to! Pomóżcie mi znieść walizki! - wybudziłam chłopaków z transu pod tytułem „jak to możliwe” i szybko pobiegli do mojego pokoju.  Ja poszłam za nimi spacerem i minęliśmy się w drzwiach. Weszłam do pustego już pokoju i rozejrzałam się. Westchnęłam, ostatni raz podeszłam do okna i spojrzałam na plac zabaw, jak to miałam w zwyczaju, na bawiące się dzieci.
   -Oliwia! Chodź, pomożesz mi! - zawołała mnie mama. Zabrałam jej małą walizeczkę, do której spakowała wszystkie kosmetyki, łącznie z szamponami, balsamami i innymi drobiazgami tego typu i zaniosłam ją do samochodu. Zostały jeszcze dwie walizki, które miał tata. Aż do wyjazdu siedziałam z chłopakami na ławce przed blokiem i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Kiedy rodzice powiedzieli, że czas już jechać, pożegnałam się z przyjaciółmi i odjechałam. W samochodzie rodzice rozmawiali o nowym domu, ale ja ich nie słuchałam – chciałam mieć niespodziankę. Zamiast tego pogrążyłam się w muzyce na moim iPodzie. Tak samo minęła mi podróż samolotem, potem zasnęłam.
   - Skarbie, jesteśmy – obudził mnie tata. Przeciągnęłam się, poprawiłam włosy i wysiadłam z auta. Spojrzałam na piękny dom przed nami.
   - Łaaaaaał, ale chata! Czyje to?! - wykrzyknęłam do rodziców zachwycona.
   - Nasze – uśmiechnęła się do mnie rodzicielka. Słysząc to zaczęłam piszczeć i biec w stronę domu. Zatrzymałam się przed drzwiami.
   - Mogę? - spytałam niepewnie.
   - Nie, śpisz na wycieraczce – śmiał się tata.
   - Jasne – uśmiechnęła się mama, a tata rzucił w moją stronę kluczami. Otworzyłam drzwi, a za nimi bezwarunkowo poszły moje usta. Rodzice roześmiali się na widok mojej miny.
   - No wejdź, a nie muchy łapiesz. Od dziś to twój dom, więc musisz się przyzwyczaić – nabijał się ojciec. - To nie muzeum! - dodał ze śmiechem, kiedy zaczęłam zdejmować buty. To wybudziło mnie z tego dziwnego transu i szybko przerwałam to zajęcie. Zaczęłam spacerować po nowym domu i oglądać cały parter. Kiedy zapoznałam się się z tą częścią, poszłam na pierwsze piętro. Tam znalazłam kilka ciekawych pokoi.
   - Który jest mój? - zapytałam rodziców, kiedy zeszłam na dół. Ci spojrzeli po sobie i z uśmiechami na ustach poprowadzili mnie na sam koniec korytarza na piętrze do białych drzwi, których na początku nie zauważyłam.
   - Witaj w nowym domu, kochanie – powiedziała moja mama otwierając drzwi. Za nimi ujrzałam piękną, biało-fioletową sypialnię, z wielkim okrągłym łóżkiem, biurkiem, szafeczkami i półkami, a wszystko białe. Na końcu były dwie pary drzwi podobnych do tych wejściowych. Za pierwszymi była śliczna, kremowo-brązowa łazienka z wielką wanną i prysznicem, za drugimi zaś czarno-czerwona garderoba. W rogu pokoju były również spiralne schody, prowadzące do sali z lustrami, gdzie, jak myślę, mogłam spokojnie tańczyć i grać, bo było tam pełno instrumentów. Uściskałam serdecznie rodziców, dziękując im przy tym za cudowne królestwo. Kiedy zostałam sama i usiadłam na okrągłym fotelu zwisającym z sufitu, zauważyłam, ze mam też balkon. Uśmiechnęłam się i po chwili wzięłam za rozpakowywanie. Jak skończyłam z częścią rzeczy, było już ciemno. Wzięłam laptopa i napisałam krótkie wiadomości do przyjaciół, że już dotarłam, wszystko ok, pokój mam wspaniały i napiszę następnego dnia, bo jestem padnięta. Odłożyłam komputer i wzięłam prysznic, po czym zauważyłam, że nie wzięłam piżamy. Wyszłam w samym ręczniku i wtedy podkusił mnie balkon. Przekonana, że wszyscy śpią, w tym samym stroju skierowałam się na balkon i ogarnął mnie letni wietrzyk. Uśmiechnęłam się spod półprzymkniętych powiek i oparłam o barierkę.
   - Fajny ręcznik – usłyszałam. Otworzyłam oczy i jak zobaczyłam cień na balkonie sąsiada, zaczerwieniłam się. Pobiegłam do pokoju po szlafrok i wróciłam na balkon, cały czas słysząc śmiech.
   - No dobra, pokaż się podglądaczu – powiedziałam mrużąc oczy, aby więcej zobaczyć.
   - Przecież się nie chowam. I nie jestem podglądaczem. Ja cię nie zmuszałem do wyjścia na balkon w takim stroju – po tonie głosu głosu poznałam, iż mój towarzysz jest rozbawiony i rozmawia ze mną z uśmiechem.
   - To czemu cię nie widzę? - zapytałam sarkastycznie. Nie to, żebym była niemiła, ale po prostu drażniło mnie to, że po pierwsze nie widzę swojego rozmówcy, a po drugie obcy koleś widział mnie w samym ręczniku.
   - Bo jest ciemno – odparł niezrażony. - Poza tym lepiej, żebyś nie wiedziała kim jestem – dodał smutniejszym tonem.
   - Dlaczego? Trzeciej nogi raczej nie masz. Jeśli masz to sorry, nie chciałam urazić. Z resztą, nawet jeśli, to co? No i mieszkamy koło siebie, więc spotkanie jest nieuniknione - powiedziałam siedząc na huśtawce. Usłyszałam wołanie mojej mamy, więc skierowałam się do wyjścia.
   - Do usłyszenia, sąsiadeczko - powiedział cicho mój rozmówca.
   - Raczej do zobaczenia. Jestem pewna, że już niedługo - uśmiechnęłam się do ciemnego balkonu obok i weszłam do domu. Zeszłam do kuchni, gdzie znalazłam rodziców.
   - Co jest? - zapytałam biorąc sok z lodówki.
   - Jutro wieczorem idziemy na kolację na naszej nowej znajomej. Była dzisiaj po południu się przywitać i nas zaprosiła do siebie. Idziemy na 18, więc jakbyś planowała jakiś spacer czy coś, to pamiętaj, żeby wrócić wcześniej. Musisz się w końcu przyszykować.
   - Spoko. Rzeczywiście, chciałam się rozejrzeć. No ale ok, wrócę na czas. A teraz idę spać. Dobranoc - powiedziałam wychodząc. W odpowiedzi usłyszałam chóralne "słodkich snów". Wchodzą c do swojego pokoju zauważyłam, że nie zamknęłam balkonu, jednak zostawiłam otwarty. Weszłam do garderoby, ubrałam w końcu piżamkę, na któą składały się króciótkie białe szorty i bokserka tego samego koloru. Wychodząc z tego pomieszczenia usłyszałam cichą grę na gitarze. Uśmiechnęłam się do siebie i położyłam. Po chwili do melodii doszedł śpiew. Głos wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie zdąrzyłam się nawet zastanowić skąd go znam, bo zasnęłam.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Prolog


                „Zmiany, zmiany, zmiany, zmiany…
                Jak często się ich spodziewamy?
                Życie raz szybko, raz wolno nam mija,
                Wokół palca nas sobie owija.
                Wszystko sypie się i naprawia z upływającym czasem,
                Poznajesz i tracisz całą ludzi masę.
                Może gadam jak jakiś wierszokleta…
                Ale w sercu czai się poeta…”

 Rzuciłam zeszytem, w którym pisałam.
 - Boże, zatrudnię się w telenowelach! – powiedziałam do siebie. No ale cóż, czasem każdego najdzie. Szczególnie jak zacznie wspominać.
 -Co robisz, Kochanie? – usłyszałam najcudowniejszy głos na świecie. Poczułam, jak jego właściciel daje mi delikatnego buziaka w policzek, podnosi mnie z miejsca, siada na nim, a mnie umiejscawia sobie na kolanach, obejmując lekko w pasie.
 - Czytam mój stary pamiętnik. Zaczęłam go pisać jako 10-latka. Zbyt sumienna nie byłam, ale po 6 latach zaczęłam go pisać codziennie. No, prawie – zaśmiałam się wesoło.
 - To ja może nie przeszkadzam?
 - No co ty, nie przeszkadzasz. Poczytaj ze mną. Trochę wspomnień nie zaszkodzi – uśmiechnęłam się do mężczyzny, a on dał mi buziaka w policzek, przeniósł z fotela na kanapę i usiadł obok, kładąc głowę na moim ramieniu. Przerzuciłam paręnaście kartek wielkiego, grubego pamiętnika i doszłam do przełomowej daty w moim życiu: 27 czerwca 2011r.

TYTUŁEM WSTĘPU

No więc... tutaj Wasza trzaśnięta piorunem i innymi podobnymi GirlLikeOther ;))

Oficjalnie strzeliłam mega focha na onet, więc i oficjalnie przenoszę się tutaj :)

rozdziały zaraz dodam, więc luzik :) będą wszystkie :) do tego postaram się do jutra wszystko przenieść i dodać rozdział 3, KTÓREGO CHAMSTWO NA O. NIE CHCIAŁO MI DODAĆ...
 tak więc... buziaki ;))


http://thinkin-about-you-justin.blog.onet.pl/ to pierwszy mój, "pierworodny" xd