niedziela, 16 grudnia 2012
Rozdział 1.
- Już jestem! – krzyknęłam do rodziców, odkładając deskę skateboardową na jej miejsce przy wejściu.
- Spoko, joł! – odpowiedział głośno mój tata. Wywróciłam oczami. Czasami przynosił więcej wstydu niż cokolwiek kiedykolwiek, ale to najczęściej w momentach, kiedy popisywał się przed moimi znajomymi i pokazywał jaki to on „wyluzowany” i „młodzieżowy”. Kiedy zachowywał się normalnie lub (o dziwo) wychodziło mu to raperskie „joł”, to normalnie klękajcie narody, bo wtedy przynajmniej było widać, że nie jest psychiczny.
- Jestem sama, tato… - powiedziałam, mijając kuchnię.
- Czekaj, córciu, musimy Ci coś powiedzieć. Chodź, usiądź – powiedziała moja mama. Wykonałam ich polecenie.
- Co jest? – zapytałam, biorąc jabłko do ręki.
- Kochanie, pamiętasz, jak mówiliśmy, że nie wiemy, gdzie nas przydzielą? – moja mama. Była nieco poddenerwowana. A ja, oczywiście, wiedziałam o co jej chodzi. Moi rodzice pracowali dość dużo, chociaż poza domem byli około 10 godzin, to i tak resztę dnia spędzali przed laptopami, pracując. Jednak tydzień temu dostali propozycję pracy w jakiejś międzynarodowej korporacji. Od tego czasu są w domu, bo starą pracę rzucili. Od razu zapowiedzieli, że prawdopodobnie będziemy musieli się wyprowadzić.
- No tak. I co? Coś już wiecie?
- No. Dzwonili… - ojciec westchnął głęboko. – Dobra, powiem prosto z mostu. Otwierają nową filię w Kanadzie, w mieście Stradford, gdzieś niedaleko Toronto i chcą nas tam obsadzić. Wyjeżdżamy za dwa dni.
Wstrzymali oddech, oczekując mojej reakcji. A ja jedynie ugryzłam jabłko i spojrzałam na nich zdziwiona.
- Kanada? Lecimy do Ameryki? Łał, myślałam, że będziemy gdzieś w Polsce. Ale spoko, z angielskiego miałam 6, więc chyba dam jakoś radę. A, no i będą mogły do mnie przyjechać dziewczyny na jakiś czas? No wiecie, w końcu to moje jedyne przyjaciółki, wolałabym mieć z nimi kontakt – odparłam i ponownie wgryzłam się w jedzony owoc.
- Taaak, będą mogły... – odparła moja mama.
- I już? Bez żadnych fochów nastolatki? Krzyków? Płaczu? Gróźb? Latających talerzy? – spytał bez ogródek tata. Kocham jego bezpośredniość. Mama kombinowałaby i kombinowała, ale wprost by nie zapytała. A tata po prostu powie co mu do głowy przyjdzie i ślina na język przytoczy.
- Córciu? – wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co? Aa, sorki, zamyśliłam się. Nie ma fochów, lamentu i co tam jeszcze. Ostrzegaliście mnie, że w każdej chwili może tak być. Dlatego z Gośką i Tośką pożegnałam się jeszcze przed ich wyjazdem do jakiejś tam ciotki. Cóż, tak na serio zdziwiła mnie jedynie Kanada, no ale spox – uśmiechnęłam się do nich.
- No… baliśmy się krzyków, awantur czy coś. No ale jak jest ok, to w porządku. Chcecie może lody? Waniliowe – zachęcała mama.
- Jasne! – wykrzyknęliśmy z tatą. To były moje ulubione lody. Zaczęliśmy pałaszować ten jakże cudowny przysmak, a kiedy skończyliśmy, obejrzeliśmy jakiś film w TV. Nim się obejrzałam, było już późno, więc wzięłam kąpiel i poszłam spać.
Kiedy wstałam rano, wzięłam szybki prysznic i ubrałam czarne rurki, czarno-czerwoną bokserkę i czerwono-czarne trampki. Zeszłam na dół, gdzie zjadłam śniadanie i poinformowałam rodziców, że idę pojeździć na desce.
- Tylko nie wracaj za późno, bo musisz się jeszcze spakować!
- Wrócę o 17! Albo może wcześniej, chociaż wątpię! – odkrzyknęłam rodzicielce i wyszłam. Zbiegłam szybko ze schodów mojego bloku i pojechałam do skateparku. Tam, jak się spodziewałam, byli już moi kumple. Przywitałam się z nimi i wskoczyłam na rampę. Wywijałam triki śmiejąc się i nabijając z przyjaciółmi. Byłam tam jedyną dziewczyną. To znaczy normalnie były jeszcze Tośka, Gośka i Gabrysia, ale dwie pierwsze pojechały do jakiejś ciotki, a ostatnia wyprowadziła się miesiąc temu.
Kiedy się zmęczyłam, usiadłam na ławce, popijając colę. Moi przyjaciele rozsiedli się koło mnie i gawędzili wesoło, ale nie podzielałam ich humoru. Przypomniało mi się, że muszę ich pożegnać.
- Eeej, Oliwia, co jest? – szturchnął mnie przyjacielsko Radek. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Objął mnie lekko, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję i rozpłakałam się na dobre.
- Obiecajcie, że przyjedziecie, jak będziecie mieć ferie. Albo ja sobie zrobię wolne i do was przyjadę. Bo nie wiem, czy oni coś takiego mają! – zawodziłam. To był moment, kiedy dotknął mnie jedyny minus wyjazdu. Nie wiem, kiedy znów zobaczę przyjaciół.
- Co ty mówisz? – dopytywali się.
- Wyprowadzam się – jęknęłam wtulając się jeszcze bardziej w bluzę Radka.
- Już? Gdzie? – dość spokojnie mnie pytali, wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku.
- Jutro. Do Kanady! Myślałam, że będę bliżej, ale jednak – zaczynałam się uspakajać.
- Łał. To będziemy pisać, dzwonić, gadać na skype’ie. No i prześlesz nam filmik, jaki masz pokój – pocieszali mnie. Nawijali, nawijali, aż w końcu przekonali mnie, iż jeszcze się zobaczymy i kontakt cały czas utrzymamy. Skończyło się na tym, że poszliśmy na colę i jeszcze trochę pojeździliśmy. Po wszystkim odprowadzili mnie do domu i pomogli się spakować. Było przy tym dużo śmiechu. Każdy z nich dał mi coś symbolicznego, żebym o nich pamiętała. Dostałam czapkę Pawła, szczęśliwą bransoletkę Radka, ulubioną koszulkę Jędrka i pasek Krzyśka, który zawsze mi się cholernie podobał. Byli kochani. Ja dałam im swoje ukochane bransoletki, gumowe, kolorowe, z napisami w stylu „friends forever”. Wieczorem, kiedy już poszli, weszłam na skype’a i przegadałam z dziewczynami kilka godzin, informując przy tym gdzie się przeprowadzam i słuchając opowieści, jak to siostrom czas zlatuje. Kiedy była 23, stwierdziłam, że już muszę się kłaść, biorąc po uwagę fakt wyjazdu, dlatego pożegnałam się z przyjaciółkami i poszłam się umyć.
Rano obudziło mnie najgorsze urządzenie na świecie. Budzik piszczał jak mysz uciekająca przed kotem. Wyłączyłam go i zwlekłam się z łóżka. Zgarnęłam przygotowane dzień wcześniej ubrania i poszłam do łazienki wziąć szybki prysznic, który mnie rozbudził. Włożyłam na siebie fioletowe rurki, koszulkę tego samego koloru z zielonymi nadrukami, trawiaste trampki i taką samą czapkę Pawła. Do wielkiej fioletowe torebki spakowałam telefon, iPoda, portfel, ciepłą bluzę, picie na drogę, błyszczyk, gumy do żucia, a na dole dołożyłam jeszcze zrobione przez mamę kanapki. Zjadłam szybko śniadanie. Kiedy spojrzałam na zegarek, zobaczyłam, że mam jeszcze godzinę do wyjazdu. Poszłam przed TV i włączyłam VIVĘ. Chciałam, aby zleciał mi czas oczekiwania na przyjście chłopaków, którzy obiecali się pożegnać. Akurat leciała piosenka Justina Biebera – Somebody To Love. Niesiona nudą i uwielbieniem do muzyki, zaczęłam tańczyć wymyślony przeze mnie do tej piosenki układ. Nie byłam wielką fanką tego chłopaka. Podobało mi się kilka jego piosenek, znałam parę układów. Najwięcej wiedziałam jednak o tym chłopaku przez moje przyjaciółki – one zadbały, żebym znała każdy szczegół jego biografii. No ale czego można się spodziewać po Belieberkach? Pod koniec piosenki stanęłam na rękach i spojrzałam na wejście do salonu, gdzie zobaczyłam zdziwionych przyjaciół. Szybko stanęłam normalnie na nogach.
- Hej, chłopaki. Co wy zdziwieni, jakbyście zobaczyli morsa w bikini? Przecież wiedzieliście, że umiem stać na rękach, salta itp., o tańcu zresztą też wiedzieliście...
- Ale nie wiedzieliśmy, że AŻ TAK – przerwał mi lekko uśmiechnięty Radek.
- Czasami mi się zdarza, pomimo że to kocham, to dawno tego nie robiłam. Jak byłam mała, tata uczył mnie tańczyć. Tańce towarzyskie, grupowe czy solowe... wszystko znam. Co prawda do mistrzostwa mi daleko, ale coś tam umiem – uśmiechnęłam się lekko. - zresztą, nie czas na to! Pomóżcie mi znieść walizki! - wybudziłam chłopaków z transu pod tytułem „jak to możliwe” i szybko pobiegli do mojego pokoju. Ja poszłam za nimi spacerem i minęliśmy się w drzwiach. Weszłam do pustego już pokoju i rozejrzałam się. Westchnęłam, ostatni raz podeszłam do okna i spojrzałam na plac zabaw, jak to miałam w zwyczaju, na bawiące się dzieci.
-Oliwia! Chodź, pomożesz mi! - zawołała mnie mama. Zabrałam jej małą walizeczkę, do której spakowała wszystkie kosmetyki, łącznie z szamponami, balsamami i innymi drobiazgami tego typu i zaniosłam ją do samochodu. Zostały jeszcze dwie walizki, które miał tata. Aż do wyjazdu siedziałam z chłopakami na ławce przed blokiem i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Kiedy rodzice powiedzieli, że czas już jechać, pożegnałam się z przyjaciółmi i odjechałam. W samochodzie rodzice rozmawiali o nowym domu, ale ja ich nie słuchałam – chciałam mieć niespodziankę. Zamiast tego pogrążyłam się w muzyce na moim iPodzie. Tak samo minęła mi podróż samolotem, potem zasnęłam.
- Skarbie, jesteśmy – obudził mnie tata. Przeciągnęłam się, poprawiłam włosy i wysiadłam z auta. Spojrzałam na piękny dom przed nami.
- Łaaaaaał, ale chata! Czyje to?! - wykrzyknęłam do rodziców zachwycona.
- Nasze – uśmiechnęła się do mnie rodzicielka. Słysząc to zaczęłam piszczeć i biec w stronę domu. Zatrzymałam się przed drzwiami.
- Mogę? - spytałam niepewnie.
- Nie, śpisz na wycieraczce – śmiał się tata.
- Jasne – uśmiechnęła się mama, a tata rzucił w moją stronę kluczami. Otworzyłam drzwi, a za nimi bezwarunkowo poszły moje usta. Rodzice roześmiali się na widok mojej miny.
- No wejdź, a nie muchy łapiesz. Od dziś to twój dom, więc musisz się przyzwyczaić – nabijał się ojciec. - To nie muzeum! - dodał ze śmiechem, kiedy zaczęłam zdejmować buty. To wybudziło mnie z tego dziwnego transu i szybko przerwałam to zajęcie. Zaczęłam spacerować po nowym domu i oglądać cały parter. Kiedy zapoznałam się się z tą częścią, poszłam na pierwsze piętro. Tam znalazłam kilka ciekawych pokoi.
- Który jest mój? - zapytałam rodziców, kiedy zeszłam na dół. Ci spojrzeli po sobie i z uśmiechami na ustach poprowadzili mnie na sam koniec korytarza na piętrze do białych drzwi, których na początku nie zauważyłam.
- Witaj w nowym domu, kochanie – powiedziała moja mama otwierając drzwi. Za nimi ujrzałam piękną, biało-fioletową sypialnię, z wielkim okrągłym łóżkiem, biurkiem, szafeczkami i półkami, a wszystko białe. Na końcu były dwie pary drzwi podobnych do tych wejściowych. Za pierwszymi była śliczna, kremowo-brązowa łazienka z wielką wanną i prysznicem, za drugimi zaś czarno-czerwona garderoba. W rogu pokoju były również spiralne schody, prowadzące do sali z lustrami, gdzie, jak myślę, mogłam spokojnie tańczyć i grać, bo było tam pełno instrumentów. Uściskałam serdecznie rodziców, dziękując im przy tym za cudowne królestwo. Kiedy zostałam sama i usiadłam na okrągłym fotelu zwisającym z sufitu, zauważyłam, ze mam też balkon. Uśmiechnęłam się i po chwili wzięłam za rozpakowywanie. Jak skończyłam z częścią rzeczy, było już ciemno. Wzięłam laptopa i napisałam krótkie wiadomości do przyjaciół, że już dotarłam, wszystko ok, pokój mam wspaniały i napiszę następnego dnia, bo jestem padnięta. Odłożyłam komputer i wzięłam prysznic, po czym zauważyłam, że nie wzięłam piżamy. Wyszłam w samym ręczniku i wtedy podkusił mnie balkon. Przekonana, że wszyscy śpią, w tym samym stroju skierowałam się na balkon i ogarnął mnie letni wietrzyk. Uśmiechnęłam się spod półprzymkniętych powiek i oparłam o barierkę.
- Fajny ręcznik – usłyszałam. Otworzyłam oczy i jak zobaczyłam cień na balkonie sąsiada, zaczerwieniłam się. Pobiegłam do pokoju po szlafrok i wróciłam na balkon, cały czas słysząc śmiech.
- No dobra, pokaż się podglądaczu – powiedziałam mrużąc oczy, aby więcej zobaczyć.
- Przecież się nie chowam. I nie jestem podglądaczem. Ja cię nie zmuszałem do wyjścia na balkon w takim stroju – po tonie głosu głosu poznałam, iż mój towarzysz jest rozbawiony i rozmawia ze mną z uśmiechem.
- To czemu cię nie widzę? - zapytałam sarkastycznie. Nie to, żebym była niemiła, ale po prostu drażniło mnie to, że po pierwsze nie widzę swojego rozmówcy, a po drugie obcy koleś widział mnie w samym ręczniku.
- Bo jest ciemno – odparł niezrażony. - Poza tym lepiej, żebyś nie wiedziała kim jestem – dodał smutniejszym tonem.
- Dlaczego? Trzeciej nogi raczej nie masz. Jeśli masz to sorry, nie chciałam urazić. Z resztą, nawet jeśli, to co? No i mieszkamy koło siebie, więc spotkanie jest nieuniknione - powiedziałam siedząc na huśtawce. Usłyszałam wołanie mojej mamy, więc skierowałam się do wyjścia.
- Do usłyszenia, sąsiadeczko - powiedział cicho mój rozmówca.
- Raczej do zobaczenia. Jestem pewna, że już niedługo - uśmiechnęłam się do ciemnego balkonu obok i weszłam do domu. Zeszłam do kuchni, gdzie znalazłam rodziców.
- Co jest? - zapytałam biorąc sok z lodówki.
- Jutro wieczorem idziemy na kolację na naszej nowej znajomej. Była dzisiaj po południu się przywitać i nas zaprosiła do siebie. Idziemy na 18, więc jakbyś planowała jakiś spacer czy coś, to pamiętaj, żeby wrócić wcześniej. Musisz się w końcu przyszykować.
- Spoko. Rzeczywiście, chciałam się rozejrzeć. No ale ok, wrócę na czas. A teraz idę spać. Dobranoc - powiedziałam wychodząc. W odpowiedzi usłyszałam chóralne "słodkich snów". Wchodzą c do swojego pokoju zauważyłam, że nie zamknęłam balkonu, jednak zostawiłam otwarty. Weszłam do garderoby, ubrałam w końcu piżamkę, na któą składały się króciótkie białe szorty i bokserka tego samego koloru. Wychodząc z tego pomieszczenia usłyszałam cichą grę na gitarze. Uśmiechnęłam się do siebie i położyłam. Po chwili do melodii doszedł śpiew. Głos wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie zdąrzyłam się nawet zastanowić skąd go znam, bo zasnęłam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń